Wredny, paskudny Bóg, Który mnie uwiódł I pozwolił się porzucić. Staruch, Który zniewolił Mój młody umysł, Posiadł moją duszę, I się nie oświadczył. Uciekł, żeby wrócić. Pozwolił mi uciec. Pozwolił mi nie wrócić. Najlepszy druh I najgorszy kochanek. Największa tęsknota I niezaspokojone żale. Jak mam o Nim zapomnieć? Skoro wciąż mam Go przed oczami, Skoro wpadam na Niego nieustannie, Skoro mieszkamy obok siebie, Doglądamy tych samych snów, Razem układamy modlitwy, Razem przeklinamy mrok Nieszczęść i okrucieństw, Razem zamykamy oczy, Odwracamy wzrok, Kroimy ból i solimy rany. Gdzie mam się przed Nim schować? Gdzie On się skryje przede mną? Kiedy puścić Jego dłoń, Trzymającą mnie przed utonięciem, Wyciągającą z bałwanów piekieł, Utrzymującą nad urwiskiem -?! Wredny, paskudny Bóg, Który zna mnie najlepiej, Którego ja znam lepiej Niż siebie, Którego nie oddala ode mnie Żadne moje słowo (niczym zaklęcie), Którego się nie pozbędę... Ciszą i milcze